Wybaczcie, że odkopię, ale muszę się podzielić swoim bulwersem.
Jechałem ponad sto (115, żeby być dokładnym) kilometrów do zapchlonego salonu firmowego oranżady, żeby zdjąć tego ich zakichanego simlocka. Miało wszystko się odbyć na miejscu, miałem dostać kod na maila (czy tam SMS-em) i co? I pinda za biurkiem uparła się, że ona chce telefon na dzień lub dwa bo musi sprawdzić jego stan techniczny. I na nic było tłumaczenie, że licznik kodów jest ok. Ona miała swoje "procedury". I tak oto wróciłem do domu z simlockiem.
Gdybym miał tylko jakąś gwarancję, że nie stracę gwarancji (sic!) zdejmując kodem od pierwszego lepszego gościa z Allegro, to bym nawet się nie oglądał na tą pożal się Boże firmę... ;/